środa, 24 kwietnia 2013

4. What the hell.

H A R R Y 

- Harry, to nie tak... - blondyn próbował się wytłumaczyć, kiedy szedłem korytarzem, powstrzymując łzy. 
Chciało mi się płakać i śmiać jednocześnie. Jak on śmiał przeczytać mój pamietnik, a potem chamsko wmawiać mi, że "to nie tak jak myślę". Stary tekst z głupich scen, kiedy ktoś przyłapie swojego partnera w łóżku z kimś innym. Jednak na mnie to nie działało. 
- Harry, poczekaj! - nie przestawał.- Daj mi to wytłumaczyć, proszę! To nie było... 
Chłopak złapał mnie za ramię, a ja gwałtownie zatrzymałem się w miejscu i obróciłem w jego stronę. Miałem już dosyć. Jego, tego cholernego szpitala i całego świata. 
- To powiedz mi, jak kurwa było?! - wrzasnąłem na cały korytarz. 
Niall zaskoczony moim wybuchem cofnął się w tył, puszczając mnie tylko. Strach w jego oczach było widać na kilometr. Mógłbym pomyśleć, że żałował, iż przeczytał mój pamiętnik, jednak szybko oprzytomniałem. Przecież on był dupkiem i żałosnym egoistą. Nie widział niczego, poza  czubkiem własnego nosa. Dbał tylko o siebie, nie zwracając uwagi na czyjeś uczucia.
- Ja nie chciałem... - mruknął, robiąc się cały czerwony.
Prychnąłem, zakładając ręce na piersi. Chciało mi się śmiać. On naprawdę myślał, że mu uwierzę. Że jestem taki głupi i naiwny.
- Chyba nie chciałeś zostać przyłapany.
- Harry... - jęknął cicho, jakby naprawdę mu zależało. - To nie tak....
W jego głosie usłyszałem... skruchę?  Może naprawdę nie chciał naruszyć mojej prywatności, jednak ciekawość przezwyciężyła? Nie chciałem się teraz nad tym zastanawiać. Nie mogłem spojrzeć na blondyna bez poczucia obrzydzenia do jego osoby. Wiedział teraz każdy szczegół mojego życia, mojej walki samym ze sobą, wiedział o tym wszystkim, co przeszedłem.
Wyrwałem mu z rąk dziennik, który wciąż przy sobie trzymał. Ruszyłem do naszego pokoju, modląc się w środku, aby nie poszedł za mną. Zerknąłem przez ramię. Niall stał osłupiały przez chwilę, po czym szurając nogami poszedł przed siebie. Dziękowałem Bogu, że nie chciał ponowić próby przeproszenia mnie. Najwyraźniej zrozumiał, że nie ma szans. Za bardzo mnie uraził.
Wbiegłem do pomieszczenia i niewiele myśląc rzuciłem się do nieodpakowanego do końca plecaka, uprzednio zamykając drzwi i upewniając się, że nikt nie idzie. Z portfela wyciągnąłem żyletkę, którą schowałem przed przyjściem do kliniki. Nie przeszukali mnie doszczętnie dobrze,  za co byłem wdzięczny. Zapewne ów nieostrożność była spowodowana pewnością, że nawet się nie ośmielę przynieść ze sobą coś ostrego.
Usiadłem w kącie za łóżkiem tak, że jeśli ktoś by wszedł, nie zauważyłby mnie. Wiedziałem, że Niall nie przyjdzie, przynajmniej w najbliższym czasie, a przynajmniej taką miałem nadzieję.
Z żyletką i dziennikiem w ręce usadowiłem się wygodnie. Czytając stare wpisy otwierałem zabliźnione rany, nie tylko te, które licznie zdobiły moje ręce, ale także te w mojej głowie. Przypominając sobie te wszystkie okropne rzeczy, które spotkały mnie w życiu, pozwalałem łzom swobodnie spływać po moich policzkach. Lubiłem to robić. Patrzenie, jak krew delikatnie spływa po moim przedramieniu niesamowicie koiło to moje zmysły i pozwalało, aby gniew i inne tłoczące się we mnie negatywne emocje, na chwilę ulatywały, wypływały wraz z czerwoną cieczą. Wiedziałem, że nie powinienem tego robić. Wiedziałem, że przez tą chwilę słabości pokazuję, iż nie chcę współpracować z lekarzami, co współgrało z dłuższym pobytem tutaj, jednak nie myślałem o tym teraz. Miałem to gdzieś, chciałem, aby ból i gniew uleciały gdzieś, a opisanie tego wszystkiego w tym cholernym zeszycie wcale nie pomoże. Nigdy nie pomagało.
Czasem miałem wrażenie, że lekarze nie patrzą na nas, pacjentów, jak na ludzi z problemami, tylko jak na masochistów, dzięki którym zbijają tylko kasę. Dają nam głupie sposoby na pozbycie się negatywnych myśli bez robienia sobie krzywdy, jednak one w ogóle nie pomagają, przynajmniej w moim przypadku.
Rozkoszowałem się widokiem krwi, która delikatnie sączyła się z otwartych ran. Uczucie, kiedy ostrze przecinało skórę, dawało mi nieopisaną przyjemność, którą nie dane mi było się nacieszyć. Usłyszałem głos Alice i wywnioskowałem, że się zbliża się do mojego pokoju. Rzuciłem dziennik na podłogę i zaciskając żyletkę w dłoni, wbiegłem do łazienki. Zacząłem panikować, a narzędzie rozcina mi wewnętrzną stronę dłoni. Szybko odkręciłem zimną wodę i włożyłem całą rękę pod nią. Cała umywalka przybrała kolor czerwony, jednak po chwili odcień ustąpił normalnej barwie. Osuszyłem rany ręcznikiem, które jeszcze krwawiły, jednak nie tak bardzo jak wcześniej. Szybko nałożyłem na przedramię papier toaletowy, po czym przycisnąłem go rękawem bluzy, którą na siebie narzuciłem. Obmyłem umywalkę, a ręcznik wrzuciłem pod prysznic, aby później go wyprać. Kiedy wyszedłem z łazienki w pokoju pojawiła się Alice, uśmiechając się jak zwykle.
- Cześć, Harry. - w jej ręce zauwazyłem plastikowy kubeczek z jakimiś dziwnymi pigułkami. - Mam dla Ciebie leki, bo nie przyszedłeś po nie po obiedzie.
Zaśmiałem się nerwowo, po czym wziąłem od niej leki zdrową ręką.
- Dzięki. - uśmiechnąłem się, po czym połknąłem pigułki, nawet nie popijając ich wodą.
- Wszystko dobrze? - dziewczyna zmarszczyła lekko brwi, a między nimi pojawiła się urocza zmarszczka.
- Hm, tak. - skłamałem. Obawiałem się, że coś może zauważyć. - Czemu pytasz?
 Brunetka wzruszyła jedynie ramionami, chichocząc cicho pod nosem.
- Jesteś jakiś taki... blady, no nie wiem. Wyglądasz, jakbyś chciał pogadać.
Zagryzłem lekko dolną wargę. Faktycznie, potrzebowałem się komus wygadać, jednak nie komuś, kto będzie patrzył na mnie jak na wariata, który chce się zabić.
- Chcesz iść do psychologa? Pan Davis.....
- Nie potrzebuję. - nie pozwoliłem jej dokończyć, coraz bardziej robiąc się drażliwy. - I nie potrzebuję z nikim pogadać.
Widziałem, że moja reakcja lekko uraziła dziewczynę, jednak nie chciałem pokazać, że jakoś jest mi przykro. Chamstwo było moją... obroną przed wszystkimi. Często raniłem przez to tak dużo ważnych dla mnie osób, przez co czasem je traciłem, jednak nie potrafiłem inaczej. Bałem się, że jeśli pokażę, że mi zależy, to ponownie stanę się kozłem ofiarnym, tak jak kiedyś.
- Mhm... - Alice mruknęła cicho. - Dzisiaj nie będziesz miał jednak żadnych sesji. Rozpakuj się, a wszystkie badania będziesz miał jutro.
Kiwnąłem głową, dając dziewczynie do zrozumienia, że już jej nie potrzebuję. Uśmiechnęła się tylko delikatnie, zakładając kosmyk włosów za ucho i chrząknęła cicho, po czym skierowała się do drzwi.
- To ja będę uciekać. Do jutra, Harry.
- Mhm, pa. - odwróciłem się do drzwi plecami, po czym podeszłem do kąta, w którym siedziałem parę minut wcześniej.
Usłyszałem, że drzwi się zamykają, więc wolontariuszka musiała wyjść. Rzuciłem okiem na podłogę, której na szczęście nie zaplamiłem, po czym wziąłem dziennik i schowałem go głęboko, aby nikt już go więcej nie znalazł i nie przeczytał.
Wiedziałem, że będę musiał porozmawiać z moim współlokatorem o tym, co przeczytał, jednak wolałem to odłożyc na później i na razie o tym nie wspominać.



___________________________

Cześć. :) Przepraszam, że tak późno, ale egzaminy i w ogóle, nie miałam weny. Tak więc, dodaję dość krótki ten rozdział, bo nie mam siły za bardzo go pisać, ale musiałam go dodać. :) Tak więc, oto i on. XD
Dziękuję za Wasze komentarze, naprawdę dają motywację. :>
Jeśli pobilibyście te 9 komentarzy, byłabym wdzięczna, haha. ♥