piątek, 11 stycznia 2013

Rozdział 1

                                                                         N I A L L

"Miałeś kiedyś wrażenie, że wszystko nagle obróciło się przeciwko Tobie? Że nagle wszyscy się od Ciebie odwrócili? Wpatrują się w Ciebie jak jakiegoś dziwoląga, przestępcę i musisz sam sobie z tym poradzić? Ja właśnie się tak czułem. Przez cały rok. W tak krótkim czasie moje życie wywróciło się do góry nogami. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić, stawić czoła całemu światu. Nie miałem wsparcia w rodzinie. Oni uważali mnie za nieudacznika. Potrzebowałem prawdziwych przyjaciół, jednak wciąż otaczałem się niewłaściwymi ludźmi. Popełniałem wciąż ten sam błąd, ulegałem presji otoczenia. Ja po prostu byłem zagubionym chłopakiem, potrzebowałem pomocy. Nigdy jej nie nie otrzymałem, do teraz..."
-Cześć, Niall. - usłyszałem głos wolontariuszki, która weszła do mojego pokoju. - Przepraszam, że ci przeszkadzam, jednak pukałam, ale chyba nie słyszałeś.
Zerknąłem na drzwi. Stała w nich niewysoka brunetka z dużymi, błękitnymi oczami, które za każdym razem mnie hipnotyzowały. Z każdym nadchodzącym dniem czekałem, aż wejdzie do mojego pokoju, usiądzie na wolnym krześle przy moim łóżku i po prostu jakoś umili mi ten czas, który dłużył mi się niemiłosiernie.
Na jej widok na mojej twarzy pojawił się, rzadko widziany, uśmiech.
- Hej, Alice. - powiedziałem, zamykając pamiętnik, w którym codziennie zapisywałem wszystkie moje przemyślenia, zmartwienia i tym podobne. Nie lubiłem tego, ale tak kazał mi lekarz. - Jak tam?
- Mam niespodziankę! - jej pełne usta wygięły się w niepewny uśmiech. - Jednak nie wiem, czy ci się spodoba.
- Jak to? Co masz na myśli?
- Mmm, będziesz miał współlokatora. - powiedziała na jednym tchu, jakby obawiała się mojej reakcji.
- Okej, - powiedziałem przeciągając ostatnie dwie litery. - A muszę? Wolę siedzieć sam. Nie chcę żadnego drugiego gościa, który mi się wpieprzy w spokój.
- Niall, proszę. - Alice usiadła na łóżku. - Nie ma już wolnych pokoi, a on dużo przeszedł. Tak jak ty. Nie znam jego historii, jednak wiem, że nie był do końca akceptowany przez otoczenie, więc błagam cię, bądź miły.
Westchnąłem cicho. Nie byłem zadowolony, to fakt, ale nie mogłem być także takim egoistycznym dupkiem, tym bardziej, że znajdowali się tu ludzie, którzy mieli przynajmniej w połowie podobną historię do mojej. Jednak nie uśmiechało mi się dzielenia pokoju z jakimś chłopakiem, którego nawet nie znam. Może okazać się jakimś natarczywym debilem, któremu gęba się nie zamyka, a ja kochałem spokój. Tak, kochałem ciszę, uwielbiałem wsłuchiwać się w śpiew ptaków za oknem. To było... takie jakby moje hobby odkąd tutaj trafiłem. W końcu nie miałem nic innego do roboty.
- Okej. - mruknąłem, wyglądając przez okno. - Postaram się być miły.
- Dzięki. Doceniam to. - powiedziała, a ja nawet na nią nie spojrzałem.
- Kiedy przyjdzie? - spytałem jakby od niechcenia.
- Za jakieś pół godziny, może krócej. Wpadnę z nim później.
- Mhm... - pokiwałem głową, wciąż patrząc na ten sam plac, który widzę codziennie. Na te same drzewa, ławki, chodnik, niewielki staw z fontanną no i tę garstkę ludzi, którzy wychodzili się przejść. Tak bardzo chciałem się stąd wydostać. Tak bardzo pragnąłem wyjść za mury tego nieszczęsnego szpitala, poczuć, że znów żyję, zobaczyć samochody, cały ten uliczny tłum, spieszący się do pracy, domów, szkół. Chciałbym znów w nim uczestniczyć, a nie tylko siedzieć i patrzeć, jak życie ucieka mi między palcami.

H A R R Y 

Stałem lekko otumaniony w białym korytarzu, który ciągnął się w nieskończoność. Nie chciałem tutaj być. Miałem tego dość. Dopiero co wyszedłem ze szpitala. Po dość długim pobycie tam, nawet nie zdążyłem wstąpić do domu. Nie było mi dane nawet zobaczyć się z siostrą, przyjaciółmi. Tak bardzo chciałem wrócić do Holmes Chapel, chociażby na jeden dzień. Przespać się na własnym łóżku, zjeść domowy, normalny obiad, a nie szpitalne żarcie, które jest zazwyczaj obrzydliwe.
- Harry, chodź. - podskoczyłem, słysząc głos mamy.
- Już idę. - wziąłem z podłogi torbę i zarzuciłem ją sobie na ramię.
Anne, moja mama ruszyła korytarzem, a ja podążyłem za nią. Miałem tutaj zostać przez kilka miesięcy, modliłem się, abym był tu jak najkrócej. Nie potrzebowałem już pomocy takiej, jak przedtem. Jestem w lepszym stanie, psychicznym, a także fizycznym, więc nie za bardzo rozumiałem po co jest ta cała szopka.
- Mamo, muszę tutaj zostawać? - spytałem po chwili.
Kobieta zatrzymała się i zerknęła na mnie. Chwyciła moją twarz w obydwie dłonie i zadzierając głowę, ponieważ byłem od niej sporo wyższy, spojrzała mi w oczy. Uśmiechnęła się ze współczuciem.
- Harry, kochanie, musisz tu zostać jeszcze przez parę miesięcy. - jej oczy zaszły łzami. - Chcę, abyś wyzdrowiał, żeby było wszystko dobrze.
- Ale wszystko jest już dobrze. Jestem już zdrowy! - jęknąłem, a po moim policzku spłynęła łza, która od razu została starta kciukiem dłoni mojej mamy.
- Chcemy mieć pewność, skarbie. Wytrzymaj jeszcze parę tygodni, proszę. Chcę być spokojna o twoje zdrowie.
Zacisnąłem usta. Wiedziałem, że cierpi i że się o mnie martwi, jednak czasem miałem wrażenie, że jej nadopiekuńczość tylko mi szkodzi. Chciałem, aby się nie denerwowała, żeby miała spokojne życie.
- Wytrzymam. - powiedziałem, przytulając się do kobiety.
- Przepraszam, pani Cox. - usłyszałem niepewny, dziewczęcy głos. - proszę mi wybaczyć, ale dyrektor czeka.
Oderwałem się od mamy z niechęcią i zwróciłem uwagę na niewysoka brunetkę z błękitnymi oczami. Uśmiechała się do mnie delikatnie. Była naprawdę śliczna.
- Jestem Harry. - nawet nie zorientowałem się, że wypowiadam te słowa.
- Alice. - uśmiech, malujący na jej twarzy, powiększył się. - Więc Harry, pani Cox, pan McFly czeka.
Weszliśmy do niewielkiego pokoju, który był udekorowany dość skromnie. Na przeciwko drzwi stało biurko, przed nim stały dwa krzesła. Pomieszczenie było pełne regałów z książkami, zaś jedna ściana została poświęcona na wywieszone dyplomy, wyróżnienia i tym podobne. Natomiast przed dębowym biurkiem siedział dość potężny mężczyzna, około pięćdziesiątki z takim dość śmiesznym wąsikiem pod nosem.
Mężczyzna przedstawił mi się. Nazywał się Luke McFly i był ordynatorem oddziału, na którym miałem się znaleźć. Pogadał jeszcze chwilę, załatwił z mamą całą papierkową robotę, po czym w końcu przeszedł do sedna sprawy.
- Harry, - zwrócił się do mnie zdejmując okulary z wielkiego nosa. - Proszę, abyś przestrzegał grafiku.
Mężczyzna podsunął mi pod nos plik kartek. Przejrzałem je szybko. Był to plan dnia. Westchnąłem cicho, spoglądając na niego.Wiedziałem, że będzie ciężko, ale przez ten czas, mogłem się już przyzwyczaić.Wyszedłem z mamą z gabinetu.
- Będę tęsknić, mamo. - powiedziałem, kiedy tylko zamknęliśmy za sobą drzwi.
- Ja za tobą też, Harry. - ponownie chwyciła moją twarz, przyciągnęła ją do siebie, po czym pocałowała mnie delikatnie w czoło. - Niedługo przyjedziemy z Gemmą. Obiecuję.
Uśmiechnąłem się tylko, po raz kolejny dzisiaj przytulając mamę do siebie. Będzie mi jej brakowało. Przez ostatnie parę tygodni nie miałem z nią praktycznie w ogóle żadnego kontaktu, a teraz ma to się powtórzyć. Nie chciałem tego, ale niestety, było to konieczne.
Zarzuciłem torbę na ramię i skierowałem się za Alice, która kazała mi za sobą iść. Po drodze trochę porozmawialiśmy. Dowiedziałem się, że jest tutaj wolontariuszką i jest o rok młodsza ode mnie. Wyciągnąłem z niej również informacje o moim nowym współlokatorze, jednak niczego ciekawego mi nie powiedziała. Chciała, abym sam go poznał. Ona natomiast dowiedziała się czemu tu się znalazłem, jednak niechętnie o tym opowiadałem. W końcu stanęliśmy przed drzwiami.
- To jest twój nowy pokój, Harry. - mówiąc to, złapała za klamkę i otworzyła drzwi.


Pierwszy rozdział taki nijaki, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba. :D Przepraszam za wygląd od razu. Popracuję nad nim. :D